Ludwik Jaszczur urodził się w lipcu 1927 r. we wsi Blizne (między Rzeszowem i Krosnem). W 1941 r. został skierowany przez gestapo do przymusowej pracy w cukrowni. Tam musiał ciężko pracować, często nie mając do jedzenia nic poza obierkami z ziemniaków…
W pewnym momencie nadarzyła się okazja na ucieczkę. Wraz z grupą rodaków, udał się do Włoch. Tam wstąpił do polskiej armii: do II Korpusu Polskiego. Uczył się fachu mechanika samochodowego i radiotelegrafii. W 1944 r. trafił na front i uczestniczył w bitwie o Monte Cassino. Tam poznał misia Wojtka, z którym wspólnie walczyli na froncie.
Jak wspominał po latach w wywiadzie dla jednej z gazet:
Nosiliśmy pociski. Niedźwiedź Wojtek nam w tym pomagał. No i strzelało się (…) Czekałem na śmierć. Na to, kiedy trafi mnie kula. Modliłem się i przeżyłem. Dzięki Bogu do dziś żyję!
Przez całe życie wiara w Boga pełniła ważną rolę w jego życiu. Jako dziecko służył do mszy św. Już podczas wojny, we Włoszech, uczestnictwo w nabożeństwach stanowiło dla niego największe wsparcie. „Dzięki temu nigdy nie traciłem wiary, że wszystko zakończy się pozytywnie i wygramy” – tłumaczył
Szkocja moim domem
Po wojnie, pełnoletni już Ludwik, chciał wrócić do Polski, ale z powodów politycznych nie miał takiej możliwości. Rozpoczął więc nowe życie w Szkocji. Nie było to łatwe, bo szeroka obecność Polaków na Wyspach już wówczas wywoływała falę zapytań i wątpliwości wśród miejscowych.
Jaszczur ożenił się i kontynuował pracę jako technik na sali operacyjnej w Polskim Wydziale Lekarskim na Uniwersytecie w Edynburgu (gdzie kształcono kadry medyczne dla potrzeb Polskich Sił Zbrojnych w Wielkiej Brytanii – przyp. red.) Później podejmował wiele innych prac, aż w końcu zaczął prowadzić sklepik z wyrobami skórzanymi, który przez wiele lat stanowił skromny, ale charakterystyczny punkt edynburskiego Lauriston.
Panie Ludwiku – dużo, dużo zdrowia i wielu lat życia życzymy!
Czytaj również: