Ksiądz Tadeusz Puton jest od 30 lat duszpasterzem szkockiej Polonii. Na co dzień posługuje w Katedrze Najświętszej Maryi Panny Wniebowziętej w Edynburgu oraz służy pomocą rodakom w okolicznych miejscowościach. W rozmowie kontynuuje dzielenie się swym doświadczeniem z wieloletniej posługi w Szkocji
Pierwszą część rozmowy z księdzem znajdziecie TUTAJ.
Kajetan Soliński: Porównując Szkocję do Polski, uwagę zwraca fakt, że poza kościołem bardzo trudno jest spotkać księdza w koloratce, a o sutannie w ogóle nie ma mowy. Czy to wynika z miejscowej tradycji?
Ks. Tadeusz Puton: W Szkocji dawno temu, kiedy trwało prześladowanie Kościoła katolickiego, ustanowiono prawo – co prawda prawo niepisane ale jednak respektowane – mówiące, że jeżeli zabije się księdza katolickiego, to nie ponosi się za to kary. Przepisu tego nigdy nie odwołano. Działania Johna Knoxa, uważanego za twórcę narodowego protestanckiego Kościoła Szkocji, doprowadziły do powstania takiej nienawiści wobec katolików, że jedyni księża, którym udało się przeżyć tamten okres, ukrywali się w zamkach, których władcy po cichu sprzyjali Watykanowi. Katolicy stanowili wtedy tylko ok. 10%.
Z biegiem lat nastroje społeczne trochę złagodniały, jednak bardzo długo funkcjonowała, może nie do końca świadoma, zakodowana niechęć do księży. Dzisiaj już tego nie ma, ale jeszcze ileś lat temu ks. katolicki nie mógł porozmawiać z ich pastorem, biskup nie mógł spotkać się ze szkockim promotorem, bo od razu byłaby z tego nie lada burza. Dlatego tak już zostało, że księża poza kościołem zazwyczaj chodzą nie tylko bez sutanny, ale i też bez koloratki.
Kilka lat temu pojawiła się inicjatywa przygotowania przed Wielkanocą Grobu Zbawiciela. Dlaczego ostatecznie do tego nie doszło?
Nie mamy własnego kościoła, więc musieliśmy zrezygnować z części ważnych dla nas elementów. Polska tradycja liturgiczna jest nieco odmienna – jest więcej maryjności oraz innych nieznanych tutaj zwyczajów. W czasie Triduum nie możemy robić Grobu Chrystusa, ponieważ nie pasuje to do szkockiego porządku obchodów. Tutaj w sobotnią noc nie ma Rezurekcji, więc władze katedry pozwalają nam robić liturgię grobu o 7 rano w Niedzielę Zmartwychwstania Pańskiego. Mnie też bardzo brakuje tego polskiego zwyczaju. Od ponad 20 lat trzymam w domu figurę Chrystusa złożonego w grobie – z nadzieją, że jednak kiedyś uda się zaaranżować mogiłę Zbawiciela, czuwanie i warty honorowe dzieci i harcerzy.
U księdza można się wyspowiadać przez cały tydzień. W dni powszednie jest ksiądz codziennie godzinę przed Mszą św., a w razie konieczności też po liturgii. Chyba trudno zaobserwować taką praktykę w szkockich wspólnotach?
Jest tutaj inne podejście, w pewnym stopniu miejscowe wspólnoty różnią się od nas w tej kwestii. W części kościołów księża przychodzą ok. 15 min. przed Mszą św., żeby dać wiernym taką możliwość. Jednak problem tkwi gdzie indziej – bo z reguły po prostu brakuje chętnych. Można powiedzieć, że nie ma tutaj „tradycji spowiedzi”. Widać to zresztą po wnętrzach kościołów, w których rzadko trafia się na konfesjonały.
Podczas Mszy św. w szkockich parafiach, kiedy przychodzi moment przyjmowania Eucharystii, ławki zupełnie pustoszeją i wszyscy, bądź prawie wszyscy, idą do Komunii św. Przy pierwszym takim doświadczeniu robi to duże wrażenie – wzorowej wspólnoty, jednak po pewnym czasie pojawia się refleksja spowodowana choćby brakiem konfesjonałów.
Rzeczywiście jest tutaj taki zwyczaj, że podczas Mszy św. większość wiernych idzie do Komunii św. Cóż mogę powiedzieć, trochę inaczej podchodzi się tu do tych spraw.
Kolejnym wyróżniającym się „polskim elementem” jest nasze wielkosobotnie święcenie pokarmów. Jest to zwyczaj zupełnie nieznany w Szkocji?
Tak, to jest nasz, typowo polski, ceremoniał. Jednak warto zauważyć, że ta tradycja Szkotom bardzo się podoba. Miejscowe wspólnoty patrzą na nią z dużym zainteresowaniem. Wielokrotnie widziałem jak przychodzili na święconkę, żeby przyjrzeć się stołom zastawionym barwnie udekorowanymi koszykami z naszymi tradycyjnymi potrawami. Nawet w niektórych kościołach, gdzie nie ma polskich księży, a są spore skupiska Polaków, miejscowi kapłani organizują święcenie specjalnie dla emigrantów znad Wisły.
Niemałe zaskoczenie przeżyłem w 2005 r. Po frekwencji na Mszach św. było widać, że naszych rodaków cały czas przybywa, jednak w Wielką Sobotę na święconkę przyszły tysiące ludzi. Kościół zapełniony był po brzegi, a przed wejściem czekał spory tłum z koszykami. Do 2004 r. wystarczało jedno święcenie dziennie – zbierało się może z kilkaset osób. Natomiast od kolejnego roku zacząłem robić 8-9 święceń pokarmów dziennie – a mimo tego nieraz z trudem wszyscy się mieszczą.
Ten fenomen świadczy akurat o powierzchownym przywiązaniu do religii, niestety sporej części nowych przyjezdnych. W ciągu roku do kościoła na Mszę św. 80-90% tych osób nie chodzi, grupa praktykujących jest znacznie mniejsza. Tymczasem, w Wielką Sobotę, tysiące ludzi przypomina sobie o potrzebie odwiedzenia świątyni. Z drugiej strony, muszę przyznać, że świadczy to o bardzo dobrej organizacji polskiej społeczności. Wszyscy są świetnie zorientowani gdzie i na którą godzinę trzeba przyjść. (uśmiech)
W polskim środowisku krąży kilka zabawnych historii, opowiadających o próbach inkulturowania Polonii przez szkocki Kościół. Czy może ksiądz którąś z nich potwierdzić?
Rzeczywiście, było trochę zabawnych anegdot – zwłaszcza na początku, kiedy W. Brytania otworzyła dla nas granice. Np. w Aberdeen, gdzie świątynia wypełniła się, tak samo jak tutaj, nowoprzybyłymi emigrantami, po pewnym czasie polskiemu księdzu jego szkoccy przełożeni powiedzieli, żeby już nie odprawiał Mszy św. po polsku. Chciano w ten sposób nakłonić naszych rodaków do przestawienia się na liturgię po angielsku. Po pierwszej takiej Mszy św. prawie nikt nie przyszedł na następną. Wtedy miejscowi włodarze szybko wycofali się z tego pomysłu.
W ostatnim czasie coraz agresywniejsze stają się żądania usunięcia wszelkich przejawów katolicyzmu z przestrzeni publicznej – m.in. w imię „poprawności politycznej” – tym samym spychając religię do prywatnej (wstydliwej) sfery. W jaki sposób odczuwa ksiądz takie działania?
Chrzest Polski to zarazem początek naszej państwowości. Kościół od zarania dziejów stanowił nierozłączny element naszej tożsamości narodowej. Odgrywał i nadal odgrywa bardzo istotną rolę, integralnie splecioną z polskim status quo. Pamiętamy wszyscy czasy komunistycznego reżimu. Przecież to Kościół stanowił wtedy największą ostoję polskości. Cofnijmy się jeszcze dalej – do II wojny światowej i niemieckiej okupacji – także wówczas Kościół, ponosząc wielką ofiarę, był jednym z ważniejszych punktów oporu. W okresie zaborów nasi ciemiężyciele wprowadzili Kulturkampf, bo zdali sobie sprawę, że bez zniszczenia Kościoła nie uda im się pokonać Polaków. Mówienie, że katolicyzm jest już w XXI wieku nad Wisłą niepotrzebny – a coraz częściej słyszy się takie hasła, wygłaszane przez lewicowy i liberalny establishment – świadczy o zakłamaniu tych środowisk.
Smutne jest to, że dla części społeczeństwa, pozwalającej się sterować tym manipulacjom, nowa, liberalna ideologia staje się absolutnym życiowym priorytetem. Hasła rzucane przez osoby i partie, zbijające na tym kapitał polityczny, są ważniejsze od religii, zdrowego rozsądku, a nawet głosu własnego sumienia. Kościół, dlatego że jest utożsamiany z tradycyjnymi wartościami, przedstawiany jest jako wróg dla „postępowych modnych Europejczyków”.
Gdziekolwiek jesteśmy bądźmy Polakami i katolikami – zarazem będąc sobą.
Popatrzmy na Zachód. Tam proces spychania Kościoła na margines życia społecznego został już dokonany. Doprowadziło to do wykształcenia społeczeństw w dużej mierze pozbawionych kręgosłupa moralnego. Ludzie, którzy nie mają niezachwianego punktu odniesienia w postaci wartości reprezentowanych przez religię, stają się społeczeństwami bardzo łatwymi do sterowania. Niemal na zawołanie ulegają nowym hasłom i tendencjom promowanym przez media. Swobodnie przekracza się wtedy kolejne granice: aborcja, eutanazja, legalizacja dewiacji.
Bł. Kardynał Stefan Wyszyński mówił „Jeśli przyjdą niszczyć ten naród, zaczną od Kościoła, gdyż Kościół jest siłą tego narodu”. Zdaje się potwierdzać to fakt, że coraz częściej można spotkać się z oskarżaniem Kościoła np. o rzekomą „mowę nienawiści” – np. za to, że podczas Mszy św. z okazji odzyskania niepodległości powiedziano, że wyzwoliliśmy się spod jarzma niemieckiego zaborcy. Podobno nie powinno się dzisiaj o tym mówić, bo można urazić uczucia Niemców?
Kościół nie jest miejscem na uprawianie polityki. Natomiast w takich wypadkach, jak ten przytoczony, mamy do czynienia po prostu z manipulacją. Obrona prawdy jest obowiązkiem Kościoła, jeżeli ktoś krytykuje taką postawę, bo nie pasuje ona do jego aktualnych preferencji politycznych, to znaczy, że sam jest w głębokim konflikcie z prawdą.
Podobnych zagadnień jest znacznie więcej. Chociażby odbywające się już na skalę globalną oskarżanie Polaków o Holokaust, przy jednoczesnym wyciszaniu informacji o niemieckich zbrodniach, dokonywanych zarówno na Żydach jak i Polakach.
Ta kwestia łączy się z poprzednim zagadnieniem. Gdybyśmy jako Polacy byli solidarni i razem stanęli w obronie historycznej prawdy, to sytuacja wyglądałaby inaczej. Tymczasem, te same środowiska, które zajmują się donosami do Brukseli, przyklaskują też takim manipulacjom – uwiarygodniając w ten sposób to współczesne fałszowanie faktów. Wiemy jaka była prawda. Ile tysięcy Polaków zginęło ratując Żydów. Ile milionów Polaków zostało zamordowanych przez Niemców. Ile milionów zabitych albo zesłanych na Syberię i do Kazachstanu przez Rosjan. Obecna sytuacja, w pewnym stopniu jest też pokłosiem tego ludobójstwa. Niemcy i Rosjanie w pierwszej kolejności eliminowali inteligencję. Następnie, po zakończeniu wojny, ducha polskości wszelkimi metodami starali się zdusić sowieci. Wmawianie kolejnym pokoleniom sfałszowanej wersji historii niestety pokutuje do dzisiaj.
Przypomnijmy, że najpierw Niemcy podczas okupacji, a później przez 45 lat Rosjanie, indoktrynowali nas pedagogiką wstydu. Przez kilka pokoleń starano się w nas wykształcić poczucie niższej wartości. Upodlano Polaków niemal na wszystkie możliwe sposoby. Przerabiałem to na własnej skórze, już w dzieciństwie. Do domu wpadała pijana milicja robić nam rewizje. Później, kiedy byłem w seminarium wzięto mnie na 2 lata do wojska. Oficjalnie było zawarte porozumienie, na mocy którego klerycy nie mieli podlegać poborowi, jednak władza i tak robiła to, co jej pasowało.
Nie cofano się przed niczym, żeby „zdyscyplinować” nieposłusznych księży i zniszczyć Kościół od środka. Nie udało im się jednak. Razem ze mną z naszego seminarium wcielono do armii 70 kleryków. Zrezygnowało tylko dwóch kolegów, którzy już i tak wcześniej nosili się z decyzją odejścia. Cała reszta się nie ugięła. Co więcej, byliśmy dzięki temu jeszcze bardziej umocnieni w swoim powołaniu. Tuż po nas, w tych samych koszarach w Bartoszycach umieszczono też bł. ks. Jerzego Popiełuszkę. Później, kiedy przystępowałem do matury, w kuratorium powiedziano mi, że skoro jestem klerykiem to przypilnują żebym nie zdał. Nie miałem wyjścia. Zameldowałem się gdzie indziej i udawałem, że zrezygnowałem z seminarium. Tylko dlatego udało mi się zaliczyć egzaminy. Tak to wtedy było, jeśli ktoś był na drodze do kapłaństwa, to władza zamykała przed nim wszystkie drzwi.
Ma ksiądz bogaty życiorys. Co działo się dalej po perypetiach ze służbami PRL?
Zostałem wysłany na 3 lata do Rzymu. Następne 11 lat spędziłem we Francji. Pracowałem w wydawnictwie przygotowującym cenzurowane w Polsce pozycje – książki i prasę katolicką, których druk nad Wisłą był sabotowany przez komunistów.
Jakie ksiądz ma plany na przyszłość?
Tak długo, jak Pan Bóg da mi zdrowie, będę służył ludziom tutaj – w Szkocji. Później, na emeryturze, oczywiście chcę wrócić do Polski, do mojego domu zakonnego.
Rozmawiał Kajetan Soliński. Treść i fotografia: Polski Magazyn w UK
Czytaj również:
- Odwiedzając polskie cmentarze w Edynburgu i całej Szkocji
- Zapisz się na newsletter w belce w górnej części tej strony, aby być na bieżąco z wiadomościami z Edynburga i Szkocji